TripExperience
Witam szanowna Społeczności,
Chciałem się z Wami podzielić czwartym w moim życiu tripem, który został zapoczątkowany spożyciem 6g suszonej mieszanki McKennaii i Golden Teacher, a także wyciągiem z soplówki jeżowatej. Intencją podróży było poznanie prawdy o Bogu i była ona naprawdę niezwykła. We wcześniejszych trzech podróżach miałem wrażenie, że moje ego nie dokońca zostało roztopione ale podczas czwartej podróży jestem w 100% pewien tego, że moje ego umarło (a może i nie tylko ego – jeśli to wogóle możliwe). Gdy ego całkowicie zniknęło cofnąłem się do początków wczechświata i, jeśli mogę tak napisać, poczułem Boga. Nie był to Bóg, w rozumieniu chrześcijańskim. To była jednocześnie energia, siła i istota. Pamiętam, że rozpływałem się w tej istocie , wychwalałem i wielbiłem Ją. Potem nagle poczułem coś w rodzaju szaleństwa i zaczął naradzać się wszechświat. Wędrowałem w przestrzeni kosmicznej jako coś czego nie jestem w stanie pojąć. Czułem połączenie ze wszystkim ale jednocześnie byłem czymś jedynym w swoim rodzaju bez kształtu i formy. Gdy Wszechświat wstępnie się ukształtował uświadomiłem sobie (nie jestem pewien czy będąc w tamtej formie mogę tak napisać ale jest to jedyna możliwość przekazania tego co czułem/obserwowałem), że wszystko jest złożone z tej samej energii i materii, wszystkie gwiazdy, cała materia organiczna i nieorganiczna, wszystko powstało na początku i jest wynikiem interakcji i przekształceń. Wędrując przez Wszechświat nagle poczułem impuls. Nie potrafiłem tego zrozumieć ale pamiętam, że trwałem w tym stanie jakiś czas by nagle usłyszeć słowa rozkazu „Zdefiniuj się”. Pamiętam, że wcale…ale to wcale nie miałem na to ochoty. Nie chciałem tego zrobić ale rozkaz nie ustawał. Słowa „Zdefiniuj się” powtarzały się i powtarzały. Pamiętam, że dostałem obietnice od Boga, że mnie nie opuści, że będzie przy mnie i właściwie po tym zaczęło się proces definiowania (jeśli mogę tak napisać). Nie była to prosta droga. Właściwie to było szaleństwo. Nie potrafiłem tego zrobić i prosiłem o pomoc. To nie był bad trip. Nie bałem się. Miałem wrażenie, że tak właśnie rodzi się życie, że jego początkiem jest impuls szaleństwa. I tak trwało to szaleństwo jakiś czas ale, niestety, nie potrafię tego procesu opisać. Pamiętam, że gdy już się uformowałem, zostało mi przekazane, że wszystkie religie tak naprawdę, zamiast przybliżać mnie do Boga, oddalają mnie od niego. Pytałem Wszechświat co mogę zrobić aby choć trochę być bliżej Niego i nagle ukazała mi się medytująca postać w bardzo charakterystycznej pozie tj. siedząca ze skrzyżowanymi nogami, trzymająca ręce opuszczone na nogach, natomiast jej dłonie tworzyły coś w rodzaju trójkąta. Potem podróż trwała sobie w najlepsze i właściwie nie pamiętam co się działo poza tym ,że byłem bardzo zmęczony. I tutaj właściwie chciałbym Was zapytać czy macie jakieś patenty na to aby jeszcze więcej pamiętać z podróży? Wiem, że mógłbym zapisywać to co widzę ale boję się, że to może wpływać na moje doświadczenia. Podobnie zresztą jak opowiadanie tego co widzę na głos do dyktafonu.