Witam wszystkich bardzo serdecznie
Chciałbym podzielić się z wami moimi doświadczeniami z pierwszej przygody z psylocybiną.
Waga:75kg
Doświadczenie: zerowe, pierwszy raz przyjmowałem grzyby własnej produkcji (MVP)
Dawka: 70g świeżych zrobione w Lemon Teku na pusty żołądek
Czas działania: od 9 rano do 18
Grzyby w Lemon teku wypiłem na pusty żołądek, po godzinie 8. Pierwsze efekty pojawiły się po 20 minutach – ogromne napady śmiechu, euforia. Zacząłem zastanawiać się, czy kształty które widzę na swojej ścianie były zawsze, czy widzę je dopiero teraz. To było najlepsze uczucie w moim życiu. Bardzo silne działanie euforyzujące i empatogeniczne.
Później halucynacje przybrały na sile. Widziałem i słyszałem kolory, nic nie wyglądało tak, jak wygląda zazwyczaj. Pokój oddychał i wirował pełen barw i fraktali. Patrząc w telefon widziałem matrix, dosłownie. Nie byłem w stanie niczego przeczytać, bo kolory i obrazy nakładały się na siebie, a teksty czytane nie miały totalnie sensu, lub były rozmazane. Obrazki same tańczyły i zmieniały się w filmy.
Faza zaczęła mnie przytłaczać. Zacząłem się stresować, pomimo dobrego przygotowania i nastawienia. Pomyślałem, że się zdrzemnę, ale nie mogłem zasnąć. Zaczęła narastać we mnie panika i strach.
Po jakimś czasie sielanka zmieniła się w totalny koszmar. Grzyby wkręciły mi, że to mój koniec. Dosłownie. Myślałem, że kończy się moje życie. Ciężko wam będzie to sobie wyobrazić, ale spróbujcie wyobrazić sobie, że jesteście na łożu śmierci. Że zaraz koniec, i że to już ten ostatni moment waszego życia. Ja byłem wściekły i przerażony. Wściekły, że tak mnie zapamietają. Że tak mało po mnie pozostanie. Widziałem twarze wszystkich osób które zawiodłem, rodziny, dziewczyny i najbliższych. Biegałem po pokoju wściekły, że na własne życzenie tak to się kończy. Zdałem sobie kostki od uderzania w ściany i szafki z bezsilności. Zacząłem żegnać się z innymi. Miałem tak silne halucynacje, że w pewnym momencie bałem się i nie wiedziałem, czy faktycznie skaczę po łóżku, czy po maskach radiowozów, bo widziałem za oknem policję, sygnały świetlne oraz karetkę. Nawet je słyszałem, choć były to tylko halucynacje. Czułem się jak wariat, któremu wszystko już było jedno – bo i tak moje życie było skończone.
I tak, w amoku przez bite 7 godzin (bo pierwsza godzina była całkiem całkiem) przeżyłem największy stres, strach i rozpacz w moim życiu. Kiedy działanie minęło, zadzwoniłem do najbliższych mi osób i powiedziałem im że je kocham.
Usiadłem, zapaliłem jointa, odpaliłem ulubioną grę i byłem wyłączony. Przeżywałem intensywnie wszystko to, czego doświadczyłem.
Jestem osobą która cierpiała na depresję – przyjmowałem wcześniej leki antydepresyjne, które miesiąc wczesniej odstawiłem. Trip dał mi takiego kopa, że odstawiłem leki całkowicie. Doceniłem swoje życie. Doceniłem je dopiero wtedy, kiedy zrozumiałem jak bardzo go nie doceniam. Jak łatwo może się skończyć, i jak bardzo ważne jest to, co pozostawię po sobie. Jak mnie zapamietają. Zrozumiałem, że życie to nie tylko moja sprawa – że oznacza ono bardzo dużo nie tylko dla mnie, ale też dla innych.
„Umierając”, nie myślałem o sobie, tylko o innych, o swojej spuściźnie i o tym, ile warte jest moje życie. To pozwoliło mi spojrzeć na nie z całkiem odmiennej perspektywy.
Z miejsca chciałbym podziękować i pozdrowić kolegę S. z grupy, który doradzał mi odnośnie przyjęcia grzybów, oraz uspokajał podczas tripa jak najlepszy znajomy. Gdyby nie Ty, nie wiem co by było.
To było największe doświadczenie mojego życia. Na początku zarzekałem się, że nigdy więcej, ale teraz wiem że będę tripował regularnie, kilka razy w roku z pewnością. Ale nie sam, i nie z taką ilością.